Przedwczoraj odbyły się ostatnie mecze fazy grupowej Ligi Europejskiej i w ten sposób na następne mecze pucharowe musimy poczekać dwa miesiące.
Mówienie, że jest to dla nas udany sezon, jest oczywistą oczywistością. Zamierzam jednak wejść głębiej w wyniki i ich wpływ na rankingi.
Zacznijmy właśnie od rzeczonych wyników. W zeszłym roku w grudniu były tylko cztery interesujące nas drużyny, z czego jedna grała w LM, a trzy pozostałe w LE. Na początku tamtego sezonu były wśród nas drużyny z Austrii i Izraela, ale po fazie grupowej awansowały ponad 21. miejsce i przestały nas interesować. Można sobie zresztą przeczytać wpis o tym, który został dodany dokładnie rok temu.
My skupmy się jednak na teraźniejszości. Liczba naszych przeciwników grających w fazie grupowej wzrosła dwukrotnie – do ośmiu. Na szczęście jednak dołączyła do nich polska drużyna, czego w zeszłym roku zabrakło. W ogóle mamy taką ciekawą serię: do fazy grupowej Pucharu UEFA/Ligi Europejskiej awansujemy ostatnio co dwa lata. Sześć lat temu awansowała Amica Wronki i dostała baty we wszystkich czterech meczach. Cztery lata temu było tylko niewiele lepiej. Wisła wygrała tylko z FC Basel, a pozostałe trzy mecze przegrała i nie zdołała awansować. Dwa lata temu Lech wygrał z Feyenoordem, a zremisował z Nancy i Deportivo i przegrał z CSKA Moskwa. Pozwoliło mu to wtedy na awans z trzeciego miejsca i dwumecz z Udinese. W tym roku po raz pierwszy polski klub zagrał sześć meczów w fazie grupowej (z powodu zmiany systemu rozgrywek znanych wcześniej jako Puchar UEFA). W tych meczach Lech trzykrotnie wygrał, dwukrotnie zremisował i raz przegrał. Awansował z drugiego miejsca i w lutym zagra z portugalską Bragą. Można łatwo dostrzec, że z każdymi dwoma latami jest progres, ale awansujemy zdecydowanie za rzadko. No i przydałaby się co najmniej jeszcze jedna drużyna grająca w fazie grupowej. To jednak temat na kiedy indziej. Teraz przychodzi czas na podsumowanie meczów od połowy września do połowy grudnia.
Zacznijmy od wyników. Łącznie z Lechem, rozegrano 54 mecze. Aż 38 z nich było korzystnych dla Polski, z kolei 11 niekorzystnych. Ponadto padło 5 remisów, które na rankingi mają bardzo ograniczony wpływ.
Rankingu krajowego i klubowego nie będę wstawiał w formie tabelki, bo macie je pod spodem. Zamierzam jednak za pomocą wykresów przedstawić parę statystyk związanych z rankingiem krajowym.
Ranking krajowy trochę się rozciągnął, ale o różnicach między krajami porozmawiamy kiedy indziej. Na razie możemy cieszyć się z wyprzedzenia Słowacji, Norwegii, Serbii i Szwecji. Moim zdaniem jest to świetny wynik. Przed fazą grupową mówiłem tak:
„W tym roku odpowiedniej ilości punktów możemy nie zdołać zrobić, musiałby się stać jakiś cud (ktoś wierzy w ponad 1,5 punktu, czyli np. 3 zwycięstwa Lecha w rozgrywkach grupowych?).”
Czy ktoś wierzył, czy nie, faktem jest, że Lech zdobył nawet więcej, bo do trzech zwycięstw dołożył dwa remisy. A więc cud się stał! Ale trzeba działać dalej. 24. miejsce mamy zapewnione, a w ostatnich kilku latach byliśmy wyłącznie niżej. Z każdym rokiem nasza pozycja się obniżała. To jest sezon przełomowy, bo tym razem wzrosła. Znaczny wzrost naszego współczynnika zawdzięczamy też odpadnięciu sezonu sprzed 5 lat, kiedy to zdobyliśmy tylko 1,125. W tym roku jest ponad 3 razy lepiej.
Czas zatem przejść do tegorocznej zdobyczy. Z 53 europejskich federacji jesteśmy klasyfikowani na 20. miejscu, czyli tak naprawdę wynik 4,000 jest… średni. Taka średnia osiągana w ciągu 5 lat pozwala myśleć właśnie o 20. pozycji. To trochę nisko, nieprawdaż? Musimy osiągać współczynnik ok. 5,000 aby o czymkolwiek myśleć.
Na powyższym wykresie widoczne jest, że zdobyliśmy więcej niż drużyny notowane niżej od nas, ale ci lepsi zdobyli od nas więcej. Oczywiście, są jeszcze Rumunia, Cypr, Czechy i Szkocja, czyli kraje, które są od nas znacznie wyżej, a mimo to w tym roku zdobyły mniej. Ponieważ nasza sytuacja w rankingu krajowym nadal nie jest idealna, warto szukać pozytywów także w innych przedziałach niż 21-28.
Ten wykres zamierzałem zrobić inaczej, ale… inaczej się nie dało. Powód był prosty – ostatni raz 24. miejsce w tym sezonie zajmowaliśmy po drugiej rundzie eliminacji. To chyba kiepski punkt odniesienia, więc wybrałem ten właściwszy – po fazie grupowej. I wniosek jest prosty – tylko Bułgaria zdobyła więcej od nas, bo 21. miejsce odskoczyło nam jeszcze bardziej. Ale taka Chorwacja, która miała dwie drużyny, zdobyła mniej od jednego Lecha. Wyżej jest tylko dzięki lepszym wynikom w kwalifikacjach. Zresztą ten temat poruszałem już wielokrotnie… Nie jesteśmy mistrzami eliminacji. Jedna polska drużyna w fazie grupowej zdobyła tyle samo punktów, co cztery polskie drużyny w eliminacjach. Tak być nie może. Zdrowsze proporcje to np. 4:3 albo nawet 3:2, ale nie 1:1! A przecież mogło być nawet 3 punkty zamiast 2 w eliminacjach. Wystarczyło, aby Lech wygrał z Interem Baku w rewanżu, Ruch dwukrotnie pokonał Vallettę, zamiast remisować, a Wisła wygrała z tym nieszczęsnym Karabachem. Tylko w tych pięciu meczach straciliśmy cały okrągły jeden punkt do rankingu. Gdyby nie to, bylibyśmy na 22. miejscu. A o Jagiellonii oszukanej w Grecji mówiłem już tyle razy, że nie chcę się już powtarzać.
Gdybym chciał na tym wykresie śledzić zmiany pozycji co każdy tydzień, to byłby on strasznie ściśnięty i niemożliwy do odczytania. Zatem oznaczenia są takie:
1 – sytuacja w czerwcu, przed sezonem
2 – sytuacja przed fazą grupową
3, 4, 5, 6, 7, 8 – sytuacje po następujących po sobie kolejkach fazy grupowej
Moimi głównymi spostrzeżeniami jest spektakularny spadek Norwegii, a także ukształtowanie się obecnego wyglądu rankingu już po czwartej kolejce fazy grupowej. To oznacza, że ranking w naszej okolicy pozostaje niezmieniony od 4 listopada.
Nareszcie przekroczyliśmy średnią 3,000. Oznacza to, że gdyby np. Korona awansowała w tym sezonie do europejskich pucharów, wystartowałaby ze współczynnikiem równym co najmniej 3,083. Na chwilę obecną oznacza on rozstawienie w I i II rundzie el. LE i w II rundzie el. LM. Dobrą wiadomością jest też to, że sezon sprzed 4 lat trochę stracił na swojej wartości dzięki dobrym wynikom w tym roku. Dobrą pod tym względem, że akurat tamten sezon nam odpada i w przyszłorocznym rankingu nie będzie tak ciężko, jak by mogło być.
O tym już wspominałem. Obecny współczynnik wreszcie nawiązuje do tych sprzed czterech lat. Pozycja wprawdzie nie jest tak wysoka, ale o przyczynach tego już wspominałem. Akurat w naszej okolicy ranking jest spłaszczony, a między 28. a 29. miejscem jest prawdziwa przepaść. Z tego też względu zajęcie choćby 21. miejsca nie będzie takie proste.
To wbrew pozorom jest bardzo smutny wykres. Pokazuje on wyraźnie, że jesteśmy zbyt uzależnieni od jednej drużyny. Jeśli w tym sezonie Lech nie awansuje do pucharów, to będzie katastrofa. Jego świetne wyniki i współczynnik na nic się nie zdadzą. Jak już wspominałem, udział pozostałych klubów mógł być dużo większy. Indywidualnie to jest przecież masakra:
Lech 10,5 punktu/18 zdobył 58% tego co mógł jeszcze ujdzie w tłoku
Wisła 2/4 niby 50% ale tak naprawdę to beznadzieja
Ruch 3/6 50% też kiepsko
Jagiellonia 0,5/2 25% nie z ich winy, ale jednak cienizna
POLSKA 16/30 53% zdecydowanie za mało. Tylko Lech jest ponad ten procent, który i tak jest dramatycznie niski. Dla porównania Białoruś zdobyła 60% możliwych punktów i to jest już znacznie lepiej. Właśnie 60% jest wynikiem dobrym i pozwalającym myśleć o miejscu w pierwszej 20. Jeśli chodzi o kluby, to Lech jest najbliżej tych właśnie 60%. Ale idealnie nie było – wspomniany Inter Baku. Co do Sparty, porażki z City i „straconych” punktów z Dnipro i Juve – to można było wkalkulować, bo Lech nie był wtedy rozstawiony. Ale z Interem był. I tego też między innymi zabrakło. Ale nie ma co narzekać. Sezon należy uznać za udany, a co więcej – on jeszcze trwa! A więc już za dwa miesiące kolejne mecze i rankingi do liczenia.